Parys Bler
o. Nagoya z Deikowej Doliny m. Igra Iwbil
26.07.2008 - 04.04.2013
przyczyna śmierci: naczyniakomięsak krwionośny (hemangiosarcoma)
W Parysku zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Wniósł do naszego domu morze szczęścia i radości. Tego nie sposób opisać. Kiedy mówiłam coś do niego, to tak zabawnie przekrzywiał głowę usilnie starając się wszystko zrozumieć. Był bardzo uważnym słuchaczem i pojętnym uczniem.
Parys wyrósł na berneńczyka przepełnionego miłością do wszystkich, obdarzał nią listonosza, przypadkowych gości, znajomych, bliższych i dalszych członków rodziny. Robił wszystko żeby zadowolić innych.
Królikowi miniaturce oddawał swoje legowisko do spania, chętnie dzielił się jedzeniem z innymi psiakami. Kiedy ukończył 3 lata zaadoptowaliśmy małego pieska w typie jamnika, Maxa. Dogadywali się świetnie, wspólnym zabawom nie było końca, a Parysek otoczył go swoją berneńczykową opiekuńczością.
Troskliwy i opiekuńczy, kochał pieszczoty bardziej niż jedzenie, a najbardziej „mizianie” po klatce piersiowej i drapanie za uszkiem. Potrzebował morza miłości, a oddawał ją w dwójnasób.
Parysek uczestniczył w wystawach w Poznaniu i Bydgoszczy. Oceny miał doskonałe, a nawet zdobył medal. Uwielbiał wystawowe wybiegi, ale z powodu jego problemów zdrowotnych zaprzestaliśmy prowadzać go na wstawy. Na szczęście uwielbiał też weterynarzy, u których stał się częstym i ulubionym pacjentem.
Parys choć bardzo silny fizycznie, często chorował. Najpierw złapał jakiś liszaj, było też zapalenie pęcherza, zmiany na nosie ocenione jako toczeń skórny. Kiedy miał około 2 lata, koło odbytu urósł mu guz wielkości pięści. Zdecydowaliśmy się na usunięcie i zbadanie guza. Zmiana okazała się niezłośliwa, odetchnęliśmy z ulgą, ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Dbając o jego zdrowie weterynarz zalecił, aby odchudzić Paryska, jakieś parę kilogramów. Ograniczone więc miał posiłki, żadnych smakołyków i więcej ruchu. Rzeczywiście niedługo schudł, wydawało mi się, że nawet za dużo, zaprzestaliśmy więc diety. Parys nie przybierał jednak na wadze, zrobiliśmy odrobaczenie, ale on robił się coraz bardziej chudy oraz przerzedziła mu się sierść. Zaniepokoiło nas to, a do tego tak jakoś w pierwszych dniach lutego na spacerze Parys, szedł kilka metrów za nami ze spuszczoną głową i smutnymi oczami. Następnego dnia wybraliśmy się do lecznicy.
Opis wizyty u weterynarza – początek lutego 2013
- blade śluzówki,
- badanie krwi – czerwone krwinki bardzo zaburzone, leukocyty w normie, wyniki biochemiczne w normie,
- węzły chłonne bez zmian, osłuchowo porządku
- badanie usg – zmiany w śledzionie, ale może to tylko krwiak
Lekarz pocieszył, że to nie powinien być nowotwór, bo pies jest na to za młody (4 lata 6 miesięcy). Na drugi dzień zrobiono Paryskowi badanie rtg, które wykazało zmiany w płucach z podejrzeniem, że to są przerzuty nowotworowe.
No cóż, teraz wiem, że berneńczyk u weterynarza to nie pies, to po prostu berneńczyk, ze swoim bardzo często słabym zdrowiem.
Przeżyliśmy szok i podjęliśmy decyzję o ratowaniu życia Parska za wszelką cenę.
Miał przetoczoną krew, troszkę pomogło bo poczuł się lepiej. Ale następnego dnia wystąpiła opuchlizna brzucha, powiększenie śledziony. Przeprowadzono splenektomię czyli zabieg usunięcia śledziony. Parysek zaraz po tym zabiegu zadziwił lekarzy, kiedy wybudził się pełen wigoru.
Usunięcie śledziony musiało przynieść mu dużą ulgę, odzyskał apetyt i chęć do życia. Cierpliwie znosił kroplówki, transfuzje. Czuł, że to dla jego dobra, ufał nam. My czekaliśmy z dużą nadzieją na wyniki badania histopatologicznego śledziony.
Któregoś dnia odebrałam telefon i nigdy nie zapomnę tej rozmowy. „Mamy wyniki - mówił weterynarz - to naczyniakomięsak krwionośny, chemia w tym wypadku jest mało skuteczna, zresztą jego morfologia pogorszyła się. Przeżywalność po operacji wynosi do czterech miesięcy, proponuję cieszyć się jego obecnością dopóki ma apetyt i nie cierpi za bardzo. Bardzo nam przykro nic już nie możemy zrobić.”
Nie musiał nawet mówić mi tego wszystkiego, bo jak tylko usłyszałam nazwę nowotworu, wiedziałam z czym mamy do czynienia.
Nie potrafiłam jednak patrzyć bezczynnie jak Parysek będzie umierał, stosowałam naturalne terapie antyrakowe i błagałam Boga o cud.
Nic nie pomogło, a ja każdego dnia patrzyłam jak pomalutku uchodzi z niego życie, jak gaśnie po cichu. Parysek zaczął wyglądać, jakby przybyło mu jakieś pięć lat, a z wulkanu energii stawał się własnym cieniem.
Pod koniec marca stan zdrowia Paryska bardzo się pogorszył, bardzo osłabł, jego dziąsła stały jeszcze bladsze, jadł wolniej z mniejszym apetytem. Ostatnia doba jego życia na zawsze zostanie w mojej pamięci. Nie będę tych chwil tu szerzej opisywała bo brakuje słów, to za bardzo bolesne. Nocą podjęliśmy decyzję, że skoro świt poprosimy lekarza o pomoc w spokojnym odejściu Paryska. On jednak postanowił odejść bez tej pomocy, o 6:30 rankiem 4 kwietnia 2013 spojrzał na mnie ostatni raz i jego serduszko przestało bić.
To były bardzo trudne chwile dla całej rodziny, a moje serce pękło na milion kawałków. Trudno się pogodzić z odejściem Paryska.
Berneńczyki moją w sobie coś więcej niż inne psy, trudno to nazwać, bo jest to coś nieuchwytnego, ponadnaturalnego. Może to są anioły zesłane na ziemię, aby uczyć nas miłości do wszystkich żywych istot. Nasz anioł uczył nas nie tylko miłości, ale też tego jak można się cieszyć z każdej chwili, że tak niewiele potrzeba do szczęścia. Uczył nas, że świat jest piękny nie ten gdzieś daleko, ale tutaj gdzie jesteśmy. Uczył nas, że wiatr, słońce, trawa, drzewa są dla nas i są bezcenne.
Bardzo tęsknię za Parysem, za jego miłością i czułymi pieszczotami, którymi nas obdarzał, za łagodnym spojrzeniem jego oczu, za pyszczkiem pełnym uśmiechu, za dotykiem jego ogromnej, ale jakże delikatnej łapy.
Pani Paryska wraz z całą kochającą rodziną